Doktor Józef Suda (1925-2017)
Odszedł doktor Józef Suda z Kalisza. Szachowy entuzjasta, któremu gra w szachy szachy sprawiały prawdziwą przyjemność. Zawsze pogodny i uśmiechnięty. Bardzo lubił dzieci (zresztą z wzajemnością), wynik przy szachownicy był drugorzędną sprawą, nieraz sprawił młodym szachistom wielką frajdę celowo podstawiając hetmana. Stały bywalec turniejów u znanego kaliskiego sędziego Ryszarda Pycha. Często spotykałem Pana Doktora na turniejach w Odolanowie lub szachowych wtorkach/czwartkach w kaliskim klubie Blaszak. Człowiek ciepły, o wielkim sercu, sama przyjemność było przebywać i rozmawiać z Panem Józefem.
O panu Józefie bardzo niezwykle ciekawą wzmiankę zawarł Paweł Dudziński w swojej książce „Szachy wojenne 1939-1945”. Można ją przeczytać w dalszej części newsa …
autor FM Paweł Dudziński
„Szachy wojenne 1939-1945”, strona 46
Wydanie Ostrów Wielkopolski 2013
„Łabędź” kamrat „Szacha”
Józef Suda jest dzisiaj jednym z najstarszych szachistów w kraju; płynie mu już bowiem 88 rok życia. Uczestnicy turniejów w południowej Wielkopolsce (Odolanów, Nowe Skalmierzyce, Kalisz) od czasu do czasu mają przyjemność rywalizacji z tym nestorem gry królewskiej. Mało kto jednak spośród nich zdaje sobie sprawę, jaką bojową przeszłość miał ten emerytowany kaliski lekarz…
Urodził się 6 sierpnia 1925 r. w Czarnej. (woj. podkarpackie) jako syn Wawrzyńca, urzędnika skarbowego i Stanisławy, gospodyni domowej. W latach szkolnych uczęszczał do I Gimnazjum im. Kazimierza Brudzińskiego w Tarnowie. Naukę przerwał po wybuchu II wojny światowej w 1939 r. W 1941 r. podjął pracę na tarnowskiej kolei w charakterze telegrafisty, przy dyżurnym ruchu.
W 1943 r., mając 18 lat i będąc już pełnoletnim młodym mężczyzną, wstąpił w szeregi Armii Krajowej, do plutonu dywersyjnego „Teresa”. Jednostka ta działała na terenie Tarnowa i okolic. Józef Suda przyjął konspiracyjny pseudonim „Łabędź”. Od tej chwili uczestniczył we wszystkich akcjach oddziału oraz prowadził sabotaż na linii kolejowej Tarnów – Dębica.
Do moich zadań należało podpalanie pociągów z amunicją – wspomina Józef Suda. W tym celu używałem fosforu, który trzymałem najczęściej w butelce z wodą. Fosfor po wyjęciu zapalał się, a ja układałem go np. w ustępie na dworcu i szybko biegłem do wyjścia. Każdy transport wojskowy był zamaskowany przed lotnictwem słomą prasowaną w kostkę, pilnowali go wachmani, nawet bez kolejarzy.
Podczas jednej z kolejnych akcji, 28 czerwca 1944 roku, niespodziewanie podjechał na sąsiednim torze inny pociąg wojskowy. Mój z kolei, który nie mógł wcześniej ruszyć, poszedł wreszcie do przodu. Efekt był taki, że w pewnym momencie oba pociągi jechały obok siebie w równej prędkości. Fosfor palił mi się już w kieszeni i byłem zmuszony go wyrzucić. Stojący akurat w pierwszym wagonie oficer krzyknął do mnie po niemiecku – „Stój!”… Zacząłem uciekać! Po pierwszym strzale, w prawą rękę, biegłem dalej. Wówczas oficer kazał strzelać wartownikom z pistoletów maszynowych. Zostałem ranny w biodro, jednak biegłem nadal, kolejne strzały trafiły mnie w obydwie stopy i wtedy dopiero upadłem. Żołnierze zagrozili z oddali, że będą strzelać, ale podszedł do mnie jakiś polski kolejarz, który przetaczał w pobliżu wagony i pomógł mi. W pierwszej kolejności wyrwał kieszeń, która paliła się jeszcze od fosforu. Od razu poczułem ciepło na brzuchu. Okazało się, że pocisk, który trafił w biodro wyszedł przez przednie powłoki jamy brzusznej…
Miałem to szczęście, że kilkadziesiąt kilometrów dalej był już front w Jaśle, a poza tym Niemcy chcieli mnie dokładnie przesłuchać i sprawdzić z jakiej jestem organizacji. Wezwano więc karetkę konną, która zawiozła mnie do szpitala w Tarnowie. Na miejscu lekarze, z których część także służyła w Armii Krajowej, przeszukali jeszcze mój mundur kolejarski, aby ukryć ewentualne kompromitujące materiały.
Przetoczono mi krew bezpośrednio od siostry żony mojego brata (Janiny Twardowskiej), usunięto część uszkodzonego przez pocisk jelita, nogi umieszczono w wyciągu, a rękę unieruchomiono na szynie. Piątego dnia do szpitala przybył przedstawiciel żandarmerii wojskowej w stopniu sierżanta i nieznany cywil. Podczas przesłuchania zeznałem, że ze zdarzeniem nie mam nic wspólnego i koło palącego się wagonu przechodziłem przypadkowo (oficer, który mógł zeznawać przeciwko mnie, znalazł się już na froncie wschodnim). Choć nie do końca przekonało to Niemców, postanowili na jakiś czas zostawić mnie w spokoju, przynajmniej do chwili mojego częściowego chociaż wyzdrowienia.
Przez miesiąc gorączkowałem, a z moich ran wydobywała się ropa z resztkami kości, butów i skarpetek. Przed amputacją uchroniły mnie larwy much, które zagnieździły się w ranie i „oczyściły” tkankę. Po dwóch tygodniach na salę trafił młodszy kolega z tego samego oddziału – Franciszek Podgórnik. Był ranny w obydwa uda. Znałem go, ponieważ jego ojciec był kolejarzem. W konspiracji nadano mu pseudonim „Szach” (!). Brał on czynny udział w ataku na artylerię przeciwlotniczą w rejonie Tarnowa. Nieopodal Niemcy produkowali gazy bojowe i bardzo zależało im, żeby zakłady nie dostały się w ręce wroga.
Z Podgórnikiem podczas pobytu w szpitalu cały czas graliśmy w szachy. Wszystkie pojedynki przegrałem! Mój partner wyjawił mi, że rozgrywał korespondencyjnie równolegle 60 partii!
Co tydzień przychodził oficer SS i patrzył na karty gorączkowe, jeżeli uważał, że kogoś można zabrać na przesłuchania, szedł do dyrektora szpitala i domagał się wydania chorego. Na naszej 13 – osobowej sali pojawił się też konfident niemiecki. Lekarze, którzy widzieli, że prowadzimy rozmowy z Podgórnikiem, postanowili nas wtedy rozdzielić. 14 grudnia 1944 r., niecały miesiąc przed wejściem do Tarnowa Armii Sowieckiej, ordynatorzy kazali zabrać mnie kolegom, gdyż znów dopytywało się o mnie gestapo.
Po zajęciu miasta przez Rosjan przed represjami uratowało mnie tylko to, że chodziłem o kulach. Moi koledzy z AK zostali aresztowani. Podgórnik trafił do więzienia przy Montelupich w Krakowie, gdzie zachorował na gruźlicę i ciężką astmę. Doszedł do siebie dopiero gdy go zwolniono, po amnestii w 1947 r. Po wojnie obaj pracowaliśmy jako lekarze (Podgórnik został ginekologiem).
Z uwagi na moją AK-owską przeszłość, po studiach, które ukończyłem w 1952 r. w Poznaniu, nie wróciłem do Tarnowa, tylko osiedliłem się w Kaliszu. Obecnie jestem już na emeryturze i mam więcej czasu, żeby grać w szachy. Niedawno prezydent Kalisza uhonorował mnie odznaczeniem za 60 lat pracy i małżeństwa.
A oto wszystkie medale i odznaczenia Józefa Sudy, które otrzymał za działalność w partyzantce i wzorową pracę: Krzyż Walecznych, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Armii Krajowej, Krzyż Partyzancki, Medal – „Sto Lat Pracy Kaliskiego Towarzystwa Lekarskiego dla Człowieka”, Patent nr 66068 Weteran Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny, Medal – Honorowy Przyjaciel Kalisza Związek małżeński zawarł w 1951 r. z Barbarą Michaliną Przybyłowską, również lekarzem – specjalistą chorób dziecięcych. Doczekali się trójki dzieci: Hanny – absolwentki filologii na UAM Poznań, Piotra – ordynatora Oddziału Pediatrii w Szpitalu Matki i Dziecka w Kaliszu oraz Barbary – kolejnej lekarki pediatry. Zresztą profesję lekarką uprawiają już wnuki pp. Sudów, a zapewne w przyszłości można też liczyć na prawnuczęta, których jest jak na razie pięcioro w rodzinie. Pytanie, który z potomków pana Józefa przejmie po nim pasję szachową…?
Artykuł powstał na podstawie rozmów z p. Józefem Sudą, odbytych 30 czerwcu 2012 r. na turnieju szachowym w Nowych Skalmierzycach oraz 5 stycznia 2013 r. w Kaliszu, w gabinecie lekarskim doktora, w którym wciąż jeszcze praktykuje on wraz z żoną swój zawód! Przydatne okazały się także dokumenty z jego domowego archiwum. Nieco więcej informacji na temat aktywności szachowej Franciszka Podgórnika i innych tarnowskich szachistów w czasie okupacji, przeczytać będzie można w planowanej na drugą połowę bieżącego roku książce pt.: „Szachy wojenne 1939-1945 : War chess”.