Więcej o sukcesie Maćka w Karpaczu
Przyzwyczailiśmy się do sukcesów Maćka Adamczewskiego (KTS-W Kalisz) w szachach szybkich i błyskawicznych. Nie dość, że gra bardzo szybko (na filmiku partia pokazowa Adamczewski Maciej – Sroczyński Maciej, 30 sekund na całą grę), to bardzo groźny zawodnik, który doskonale radzi sobie w skomplikowanych pozycjach na szachownicy.
W ostatnim czasie gorzej bywało u Macieja z turniejami o tempie klasycznym, gdzie oprócz szachowej bojowości liczy się też precyzja i bardzo dokładna gra. Dłuższe pojedynki trwają kilka godzin i przez cały czas należy zachować koncentracje i siły na każdą fazę partii. W Karpaczu Maciek zagrał życiowy turniej, bo jeszcze nigdy nie uzyskał tak wysokiego rankingu 2151, będąc nawet blisko normy kandydata na mistrza. Decydująca była tak naprawdę 1 runda …
Kulisy sukcesu z Karpacza opisał Pan Jerzy Adamczewski – Tata Maćka.
Jerzy Adamczewski:
„Karpacz to urokliwe miasto położone u podnóża Śnieżki w dolinie Łomnicy, małej, ale bardzo niebezpiecznej rzeczki. Nie można powiedzieć, że jechaliśmy w nieznane. W Karpaczu bowiem w czerwcu 2007 roku Maciek zdobywając 3 miejsce w Turnieju Pierwszej Szansy, zapewnił sobie pierwszy awans do finału Mistrzostw Polski Juniorów. Jechaliśmy zatem do Karpacza, jak do miejsca znanego nam i oswojonego. I 5 lat temu i obecnie mieszkaliśmy w Hotelu Mieszko. Dość sympatyczne miejsce z niezłym wyżywieniem i warunkami noclegowymi.
Na liście startowej turnieju znajdowało się 86 zawodników, a Maciek startował z pozycji nr 60. Myślę, że decydująca dla przebiegu całego turnieju była dla Maćka pierwsza runda, w której grał czarnymi z Edwardem Helaszkiem (k, 2073). Rozpoczęła się ona o 15.00. Myślę, że to lepsza pora niż wczesna godzina 9.00. Partia trwała 190 minut i zakończyła się zwycięstwem Maćka, choć był już w poważnych tarapatach. Triumf ten bez wątpienia pozwolił mu uwierzyć w swoje umiejętności i potwierdził starą zasadę, że rankingi nie grają i nie taki diabeł straszny jak go malują.
Partia Helaszek Edward – Adamczewski Maciej. Białe poprawnie poświęciły figurę poprzez S:e6 f:e6 H:e6+ Se7 i Se4!. Pozycja Maćka stała się krytyczna, król bez roszady i widmo białych figur wpadających do czarnego obozu nie jest optymistyczna. Grający białymi nie wykorzystał jednak wszystkich atutów pozycyjnych i partia sprowadziła się do pozycji W+W na W+S+G. Maciek sobie poradził, budując siatkę matową. Faktycznie, po takiej partii można nabrać wiatru w żagle! (dop. Maciej Sroczyński)
Następny dzień to dwie partie rozgrywane o 9.00 i o 15.00. Porannym przeciwnikiem był Kacper Żochowski (I++, 2049), kolega z zajęć w Młodzieżowej Akademii Szachowej. Rywal znany, ale tym bardziej trudny. Partia po 180 minutach zakończyła się remisem. Było więc jasne, że w popołudniowej, trzeciej partii przeciwnik musiał był z pierwszej dziesiątki listy startowej. Maciek usiadł więc naprzeciwko Bartosza Siembaba (k++, 2326). Partia trwała prawie 3 godziny i po wyrównanej wbrew pozorom grze zakończyła się porażką Maćka. Tak więc po trzech rundach na koncie było 1,5 punktu. To bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę klasę przeciwników.
Kolejny konkurent wydawał się nieco słabszy niż jego poprzednicy: Wojciech Opolski (I, 1725). Partia rozpoczęła się o 15.00 i szczerze mówiąc nie zdążyłem się dobrze zagłębić w książkę, kiedy uradowany Maciek wrócił do pokoju zaledwie po 100 minutach gry. Kolejna zdobycz punktowa nie powiem, że planowa, bo bywało przecież, że Maciek nie radził sobie ze znacznie słabszymi, została wypracowana okazałą grą.
Czwartkową poranną partię o nieszczęśliwej godzinie 9.00 Maciek grał z Czechem Jakubem Szotkowskim (2008) i po prawie 180 minutach zremisował. Popołudniowym przeciwnikiem był kolega z sąsiedniego pokoju, Piotr Śnihur (I, 1920). Bracia Śnihurowie spędzali z Maćkiem znaczną część wolnego czasu, więc gra w takiej sytuacji zawsze nastręcza pewnych trudności. Maciek obawiając się nieco o wynik starcia, odbył krótką konsultację ze swoim bratem. Widać skuteczną, bo znów zanotował remis, ale mogło być lepiej po 200 minutach gry. Po 6 rundach wynik był obiecujący – 3,5 punktu, a ranking uzyskany wynosił znacznie ponad 2000, co pozwalało mieć nadzieję na niemały przyrost punktów do Elo, a nawet na uzyskanie normy na I kategorię. Trzeba było jednak zdobyć jeszcze parę punktów.
Czwartkowa, popołudniowa partia to pojedynek z Jakubem Koitką (I, 1961) wicemistrzem Polski do lat 14. Maciek twierdził, iż przeciwnik pomylił się w debiucie i później już tylko realizował swoją przewagę. Po 200 minutach gry było kolejne zwycięstwo, które pozwoliło coraz bardziej realnie wierzyć w końcowy sukces. Współczynnik przeliczeniowy do elo wynosił już 3,58, a ranking uzyskany dobijał do 2200. Jednakże 4,5 punktu z 7 partii oznaczało znowu przeciwnika prawie z wierzchołka tabeli.
Komputer wyznaczył na konkurenta Pawła Stomę (m, 2288) – finalistę Mistrzostw Polski Seniorów 2011. Maciek starannie się przygotowywał, odważnie poszedł na partię, grał nieco ponad 3 godziny, ale ostatecznie poległ jednak. Wrócił do pokoju bardzo strapiony i niepocieszony, bo głęboko wierzył, że uzyska jakiś zysk punktowy. Niestety, jeszcze nie teraz. Na szczęście współczynnik zmalał jednak tylko do 3,50, ale ranking uzyskany wskazywał, że przekroczenie 2200 będzie już niemożliwe. Późnym wieczorem na karcie startowej Maćka pokazała się jednak informacja, że uzyskał już pierwszą normę na I kategorię. W sobotni wieczór był też turniej blitza, ale bez specjalnych sukcesów.
W niedzielny poranek sobotnia porażka i kiepski start w blitzu bardzo negatywnie wpływały na Maćka. Po raz pierwszy udawał się na partię bez charakterystycznego dla tego turnieju entuzjazmu. Przeciwnik, Mateusz Błaszkiewicz (I+, 1909) to silny przecież zawodnik, ale po 120 minutach kolejna radosna informacja. Zwycięstwo, ostatecznie 5,5 punktu z 9 partii oraz 4,35 współczynnik do elo – najwięcej ze wszystkich startujących. Jednym słowem świetny występ. Warto podkreślić, że Maciek sam analizował rozegrane partie i sam też przygotowywał się do kolejnych. Jedynie przed ostatnia partią zasięgnął porady u swojego trenera – Macieja Sroczyńskiego, zrealizował ustaloną strategię i wygrał. Z dużym entuzjazmem chodził na kolejne partie, głęboko wierząc, że ma szanse je wygrać niezależnie od klasy przeciwnika. Dawno już nie był w tak dobrej formie sportowej i psychicznej na turnieju szachów klasycznych. Wierzę, że turniej ten był w pewien sposób przełomowy i teraz będzie już tylko lepiej.
Warto wspomnieć też o wysoce interesującym wykładzie Pana Andrzeja Modzelana, zatytułowanym mniej więcej tak: „Po co mam się tego uczyć, to nie będzie w mojej partii”. Dotyczył on sposobów przygotowywania się do partii ze szczególnym podkreśleniem, że komputer (Fritz) nie załatwi wszystko. Bardzo ważną rolę powinna pełnić nadal analiza gry mistrzów szachów oraz literatura fachowa.
Bardzo fajną prelekcję wygłosił również Pan Aleksander Czerwoński. Z dużą swadą, znajomością rzeczy i ciekawym podejściem do tematu mówił o życiu i grze Emanuela Laskera, niemieckiego szachisty, który tytuł mistrza świata zdobył w 1894 roku i zachował go przez następne 27 lat – najdłużej w historii.
Tak więc wyjazd do Karpacza, mimo że pochłonął aż 8 feryjnych dni, przyniósł nam wiele radości z osiągniętych sukcesów.”